Ostatnie tygodnie spędziłem na przearanżowaniu mojego nowego domu – wymieniłem trochę mebli na bardziej wygodne i przerobiłem stary magazyn na klimatyczną kaplicę ku czci Hadala. Na razie nie ruszałem biblioteki, piwnica również pozostała bez zmian. Wreszcie wszystko było gotowe na kolejny rytuał odesłania. Już wkrótce moje niewielkie stadko wiernych miało się znacząco powiększyć – a przynajmniej tak mi się wydawało...
Gdy wierni zebrali się w mojej nowej kaplicy, a wybraniec został „odesłany”, Gothą targnęły wstrząsy, a niebo rozdarło się tajemniczym pęknięciem, przez które wdzierała się bezkresna, kosmiczna pustka. Próbowałem zachować zimną krew i ogłosiłem, że koniec naszej niewoli jest bliski, ale w rzeczywistości nie miałem pojęcia, co się stało. Hadar milczał, a ja czułem coraz większy niepokój. Co gorsza, zamiast zabrać go w jakiś subtelny sposób, ten bezużyteczny głodomór po prostu go zdezintegrował! I jak ja mam to teraz wytłumaczyć wszystkim wyznawcom? Dobrze, że ta wyrwa na razie skutecznie odwróciła ich uwagę...
Postanowiłem się uspokoić przy lampce wina razem z resztą towarzyszy. Gdy kończyłem pierwszy kieliszek, usłyszałem pukanie do drzwi – za nimi stał Ogar w towarzystwie dwóch strażników. Oskarżył mnie o zabójstwo Yvonell i przybył, by zabrać mnie do więzienia. Mimo protestów moich towarzyszy, z Anvarą na czele – tego się akurat nie spodziewałem – zostałem zakuty w kajdany i wyprowadzony na ulicę. Postanowiłem nie stawiać oporu – w końcu wkrótce miałem zostać zbawcą Gothy, musiałem więc zachować godność. Na szczęście, dzięki interwencji Thalendila, zamiast trafić do miejskiego lochu zostałem zabrany do wieży Niebieskich Magów. Tam wreszcie miałem okazję porozmawiać z ich przywódcą, Alistarem. Niestety, mag przejrzał mnie od razu – a raczej od razu zrozumiał moje powiązanie z Hadarem. Czułem, że nawet najbardziej wyszukane oszustwo nic nie da, musiałem odczekać i zmienić taktykę.
Pieprzony Hadar – gdyby wysłuchał moich próśb, mógłby bez problemu pożywiać się niekończącym się strumieniem mieszkańców Gothy. Ale nie – ten idiota musiał zrobić to po swojemu! Nie tak się, kurwa, umawialiśmy! Już ja dopilnuję, żeby chodził głodny, skurwiel...
Magowie przydzielili nam wygodną komnatę, a Gravis miał zapewnić nam wszystko, czego potrzebowaliśmy. Siedząc wygodnie w fotelu, popijając herbatę i patrząc na skrzące się płomienie w kominku, usłyszałem dźwięk dobywanego sztyletu za plecami. Anvara błyskawicznie naciągnęła cięciwę i wymierzyła w napastnika – był to zakapturzony elf, kolejny zabójca. Od razu było widać, że Anvara go zna. Łowczyni rozproszyła go rozmową, a ja nie czekałem – obezwładniłem go magią. Gdy skurwiel leżał na ziemi, związaliśmy go, ale odturlał się, gdy próbowałem dźgnąć go jego własnym nożem. Okazało się, że morderca był kolejnym wysłannikiem elfiego króla – mojego niedoszłego teścia. Ostatecznie udało mu się uciec, ale najwyraźniej na razie dał sobie spokój, dowiedziawszy się, że z Gothy nie tak łatwo się wydostać.
Wkrótce do wieży powróciła część naszej grupy i przekazała nam, że podczas „pożegnania” Yvonell udało się ustalić, że diablica wciąż żyje – choć była pod wpływem silnej trucizny paraliżującej. Mimo mojego sprzeciwu, po chwili siedzieliśmy już w karocy Veksanera, kierując się w stronę katedry Nerulla. Na miejscu moi towarzysze postanowili zatrzymać pochód pogrzebowy – oni naprawdę powariowali! Ja wolałem nie wychylać się z powozu. Jakimś cudem udało im się dostać do trumny. Wtedy na przód wysunął się Jarik. Krasnolud, z pomocą swoich bogobojnych mocy, zdołał zniwelować truciznę krążącą w jej żyłach. Yvonell otworzyła oczy, a rozradowany tłum porwał Jarika, obwołując go wybrańcem bogów. Tymczasem mnie udało się niepostrzeżenie opuścić karocę i wślizgnąć w wąskie uliczki Gothy. Zdołowany i przybity ostatnimi wydarzeniami postanowiłem wrócić do domu, wypić butelkę wina jednym haustem i po prostu zasnąć.
Po drodze natrafiłem jednak na coś niezwykłego – na bruku, dokładnie na mojej ścieżce, leżał kawałek lustra, które nie odbijało otaczającego świata. Zamiast tego mogłem przysiąc, że widziałem w nim wnętrze jaskini, czyjeś oko… i chyba słyszałem obcy, niski głos. Targany dziwnym przeczuciem postanowiłem zmienić kierunek i udać się do karczmy Fidlestyksa. Na miejscu zastałem otoczonego tłumem i mocno już podpitego Jarika, niewielką grupę wyznawców Hadala, a także – o dziwo – całą i zdrową Faris. Choć mógłbym przysiąc, że było w niej coś obcego, coś niepokojącego… Postanowiłem pogodzić się z losem i dołączyć do bawiącego się Jarika. Tymczasem moi wyznawcy rozproszyli się w tłumie, by głosić dobrą nowinę, upewniając się, że wszyscy usłyszą o dłoni Hadala, która z pewnością miała swój udział w cudzie.
W końcu, wraz z Jarikiem, postanowiliśmy wrócić do wieży Niebieskich Magów. Robiło się późno, a musieliśmy omówić sytuację ze szczeliną w rzeczywistości. Gdy weszliśmy w znajomą uliczkę, ujrzałem coś, co na moment zmroziło mi krew w żyłach. Po ścianach wieży wspinał się rój dziwacznych, półprzezroczystych stworów. Ruszyliśmy do walki, a nasi towarzysze z wnętrza wieży wkrótce do nas dołączyli. Razem zdołaliśmy pokonać bestie, które z jakiegoś powodu chciały dostać w swoje łapska Yvonell.
Po krótkiej rozmowie z diablicą ponownie stanąłem przed Alistarem – tym razem uzbrojony w znacznie ciekawszy plan. Postanowiłem zagrać w otwarte karty, przyznając, że wiem, czym naprawdę jest Hadar. Pokazałem mu także znaleziony kawałek lustra, który ukazywał stary świat widziany z perspektywy klejnotu osadzonego w przeklętym amulecie Gothy. Okazało się, że z pomocą lustra możemy komunikować się z drugą stroną. Aktualnym posiadaczem amuletu był Tutroc – niezbyt bystry brat Jarika. Krasnolud próbował roztrzaskać amulet, co wydarzyło się dokładnie w momencie, gdy na niebie pojawiła się szczelina. Początkowo chciałem, by głupek rozwalił amulet – może tak udałoby się nam wydostać z tego świata. Ale w mojej głowie szybko wykiełkował lepszy plan. Zaproponowałem Alistarowi współpracę – mając kontrolę nad amuletem, mogliśmy zachwiać gospodarką tego świata i odciąć dopływ animy. W skrócie – mogliśmy zagłodzić Evansa. Dzięki temu to my rozdawalibyśmy karty i ukształtowalibyśmy Gothę wedle własnej woli. Stary czarodziej przystał na mój plan, a ja powierzyłem mu odłamek lustra. Teraz trzeba było tylko zapanować nad tą złowrogą szczeliną. Jak zwykle, pozbawieni wsparcia, ruszyliśmy od razu, kierując się w stronę jeziora animy, by sprawdzić, co tam się właściwie wyprawia...