Nad jeziorem czekała na nas armia stworów Hadara w towarzystwie oddziału ekspedycyjnego Vortarixa – skubańcy zdążyli się już zaprzyjaźnić. Myślałem, że uda mi się przejąć kontrolę nad istotami Hadara – zdradził jednak naszą pozycję, przez co musieliśmy ratować się ucieczką.
Biegłem ile sił w nogach, by tylko nie zostać w tyle. Gdy wydawało się, że wreszcie oddalamy się od ścigającej nas bandy potworów, z nieba zleciał dziwaczny gnom, dosiadający czegoś, co wyglądało jak lewitujący płaszcz z wielką paszczą. W tym samym momencie dwa mackowate stwory porwały Veksandera i Train, unosząc ich w kierunku jeziora. Przeciwnik przedstawił się jako „prawdziwy” wybraniec Hadara – jak takie łysawe gówno mogło nazywać się czyimkolwiek wybrańcem!? Rzuciliśmy się do walki, w której prawie straciliśmy Jarika. Wybraniec i jego płaszcz polegli, choć jakaś gigantyczna dłoń w ostatniej chwili wciągnęła gnoma w otchłań szczeliny – a niech się nim nażre!
W walce pomógł nam ten sam elfi zabójca, który jeszcze wczoraj planował skrócić mnie o głowę. Krzyknął tylko, że zna bezpieczne miejsce, i kazał nam za sobą podążać. Z braku alternatywy, i za namową Anvary, postanowiłem się zgodzić – nie miałem siły myśleć, ogarniała mnie panika. Ruszyliśmy na złamanie karku, mijając kolejne pnie drzew. W końcu dotarliśmy do niewielkiego wąwozu i zsunęliśmy się w dół po jego skarpie. Słysząc nadlatujące dziwactwa, skryliśmy się w korzeniach wielkiego drzewa. Tam wreszcie straciłem nad sobą kontrolę – zacząłem się trząść, a moje serce ogarnął lęk.
Czy to ja sprowadziłem Hadara do tego świata? Czy ja właśnie wywołałem apokalipsę? Nie! Niemożliwe! To nie może być prawda!
Z odrętwienia wyrwała mnie Anvara – cios w policzek okazał się skuteczny, choć nie przypadł mi do gustu. Mój niedoszły zabójca opowiedział nam o nietypowym zleceniu, które dostał od Evansa – miał odzyskać notatki Alistara. Ponoć ukradł je sobowtór Gravisa, a ścigał go prawdziwy Gravis. Rzeczywiście, ciało zabitego maga leżało teraz na środku wąwozu, a od niego prowadziły ślady w głąb lasu.
Mój chowaniec potwierdził niestety, że na razie nie będziemy w stanie wrócić do Gothy – armia stworów Hadara czekała na nas przy jedynej dostępnej ścieżce. Ruszyliśmy więc tropem fałszywego Gravisa...
W ten sposób dotarliśmy do dziwacznego domku na drzewie, z którego okna spoglądała na nas para parszywych, parchatych dzieciaków. W przebłysku geniuszu użyłem moich wyjątkowych zdolności i przemieniłem się w starą, surową babuszkę – nic tak nie budzi respektu dzieci jak zdenerwowana seniorka. Dzięki mojemu fortelowi dzieci tańczyły jak im zagrałem – po chwili siedziały potulnie i wyjawiły nam wszystko, co chcieliśmy wiedzieć. W domku mieszkała wiedźma, niejaka Yaga, która schwytała podejrzaną istotę i ruszyła do lasu, by przegonić pozostałe – na razie jednak nie wróciła.
W drugim pokoju odnaleźliśmy klatkę, w której siedziała kelnerka Faris. Znów zmieniłem kształt, tym razem przybierając postać Fidlestyksa. Faris dała się nabrać, ale wciąż było w niej coś dziwnego, obcego…
Thalendil i Anvara zasypali ją gradem pytań, próbując wysondować jej umysł z pomocą magii. W pomieszczeniu prócz klatki znajdowało się także dziwaczne urządzenie przypominające mocno przerobiony ekstraktor animy. Gdy nasz zabójca przyłożył urządzenie do głowy Faris, by sprawdzić, czy boi się srebra, wydarzyło się coś niezwykłego. Czarna mgła spowiła nas nagle i znaleźliśmy się w dziwnym, ciemnym miejscu. Otaczały nas dziesiątki, jeśli nie setki, błąkających się postaci. Gdy jedna z nich dotknęła Jarika, ten przejął jej wspomnienia – okazało się, że jesteśmy w swoistym repozytorium pamięci, które pozwalało zmiennokształtnemu skutecznie odgrywać mieszkańców miasta. Była tam nawet moja reprezentacja. Skrzywiłem się – na świecie jest miejsce tylko dla jednego mnie – nie znoszę konkurencji. Wtedy wpadłem na genialny pomysł – zacząłem strzelać wiązkami magii na prawo i lewo, anihilując fałszywe byty. Towarzysze, zwłaszcza Thalendil, próbowali mnie powstrzymać, ale co oni tam wiedzieli – nie zamierzałem dobrowolnie fundować sobie prania mózgu. Gdy ostatni sobowtór zniknął, obudziliśmy się w chatce, a sobowtór Faris leżał martwy.
Udało nam się ustalić, że główne siły ekspedycji Vortarixa obozowały nad jeziorem – tam też musiały znajdować się notatki Alistara i tam prawdopodobnie była przetrzymywana Yaga. Odpoczęliśmy nieco w chatce, a dzieci pozwoliły nam zabrać Puszka – swojego szlamowatego psa obronnego. By to zrobić, Jarik musiał wypić paskudną miksturę, która tymczasowo uczyniła go półwiedźmą.
Swoją drogą dowiedziałem się wtedy, że Jarik wywodzi się z rodziny królewskiej i jest księciem jakiegoś dalekiego krasnoludzkiego królestwa – od razu przykuło to moją uwagę. Mógłby powiedzieć wcześniej, wtedy byłbym dla niego milszy...
Gdy dotarliśmy nad jezioro, przypuszczenia się potwierdziły – dowodzący ilithid przepisywał właśnie notatki Alistara, a wiedźma była spętana w klatce. Z namiotu dochodziły stłumione jęki naszych uprowadzonych towarzyszy. Na szczęście mieliśmy plan. Dzięki mojemu zaklęciu zrzuciliśmy Puszka prosto na łeb łupieżcy. Walka trwała długo i była zacięta – ten mackowaty skurwiel miał na sobie tarczę, która przenosiła obrażenia na jego podwładnych. Jarik prawie zginąłby, gdyby nie nasz zabójca. W ostatniej chwili użył tego dziwnego urządzenia, które znaleźliśmy wcześniej, i znów wytworzył dziwną mgłę, która spowiła pole bitwy.
Tym razem pozostałem na zewnątrz, ale po chwili namysłu, razem z Thalendilem, postanowiłem wkroczyć do środka. Wnętrze tego umysłu nie przypominało iluzji sobowtóra – tutaj znajdował się istny labirynt pułapek i złowrogich cieni. Na środku leżała nieprzytomna Faris. Przez chwilę rozważałem, czy zabicie jej nie uwolniłoby nas z koszmaru. Niestety zamyśliłem się, a po chwili byłem już otoczony przez armię cieni. Moi towarzysze uciekli...
Przez pierwsze sekundy nie wiedziałem, co się dzieje. Zostawili mnie! W tym miejscu, na pastwę cieni wysysających życie! Tyle razy ratowałem im tyłki! Tyle razy otwierałem drzwi, których sami nigdy by nie przekroczyli! A oni tak mi się odwdzięczają!? Banda łajdaków!
Już ja im pokażę...
W tej chwili przeszył mnie lodowaty spazm, a serce zamarło. A co, jeśli się stąd nie wydostanę? A co, jeśli tu umrę?
Ogarnęło mnie uczucie, którego nie znałem – nie strach, nie panika – absolutna rozpacz. Ja nie chcę umierać! Jestem na to zbyt młody! Zbyt piękny!
Wtedy sobie przypomniałem... Mojego dziecięcego towarzysza, tego rzekomego anioła. Chyba po raz pierwszy w życiu złożyłem ręce do modlitwy.
Już nigdy nikogo nie wykorzystam! Zmienię się! Zrobię, co zechcesz, tylko mnie uratuj! – szlochałem i krzyczałem.
I wtedy stał się cud. Stanął przede mną anioł – prawdziwy, pierdolony anioł! Przedstawił się jako Hadal – nie wiem, co to miało znaczyć, ale w tamtej chwili byłem gotów zaakceptować wszystko. Objął mnie potężnymi ramionami i zabrał z powrotem na zewnątrz, nad przeklęte jezioro.
Ale ważne było jedno – żyłem!
Nie wiem jak, ale się udało. Dostałem drugą szansę.
Resztę wyprawy pamiętam jak przez mgłę. Snując się za towarzyszami, nie mogłem wypowiedzieć ani słowa. Oddanie dziennika zabójcy, pożegnanie z wiedźmą, powrót do Gothy – wszystko wydawało się jak bardzo realistyczny sen.
Gdy wreszcie przekroczyłem próg mojego domu, padłem na łóżko. W tamtym momencie chciałem tylko jedno – zasnąć...