Dzień 39

Mordercze Intencje

by Vanir

Po kolejnym dniu wędrówki przez las wreszcie ujrzeliśmy mury Gothy. Nasza podróż trwała dłużej, niż zakładaliśmy - głównie dlatego, że na moją sugestię postanowiliśmy zabrać znad jeziora ciało agenta Niebieskich Magów. Zaszczytną rolę tragarza przydzieliłem Veksanderowi - na szczęście jego móżdżek, wielkości włoskiego orzecha, nie pozwalał mu na zbyt wielkie rozważania, nie mówiąc już o narzekaniu.
Po dotarciu do wieży magów zataiłem posiadanie dziennika - wciąż czekałem na odpowiedni moment, by wykorzystać go jako kartę przetargową. Tak czy inaczej, udało mi się przekonać Gravisa - nasz kontakt w siedzibie magów - by wypłacił nam nagrodę za dostarczenie ciała i zbadanie okolic jeziora. Poprosiłem też o możliwość ponownej wizyty u ostatniego żywego członka ekspedycji. Oczywiście pod pretekstem niewinnej ciekawości, choć w rzeczywistości chciałem dokładniej wybadać jego umysł i ewentualnie go nagiąć, jeśli trzymał w głowie coś, czym jeszcze nie chciał się dzielić. Nie przewidziałem tylko jednego - żenującego poziomu zdolności medycznych Niebieskich Magów. W wyniku ich niedopatrzenia zaraziłem się dziwaczną chorobą, której symptomy pojawiły się szybko…
Ta przypadłość przemieniła mnie z dystyngowanego i szarmanckiego lidera w chichoczącego wariata. Naprawdę nie chcę pamiętać, co działo się ze mną pod wpływem tej, jak się później okazało, gnomiej zarazy. Dlatego opiszę to jak najkrócej.
Gdy wyszło na jaw, że jestem zarażony, udaliśmy się do Gravisa po lekarstwo - niestety, nie miał go na stanie i skierował nas do sklepu prowadzonego przez pewnego gnoma. I tam jednak nie znaleźliśmy żadnego remedium.
Następnego dnia, przemierzając ulice Gothy z częścią moich towarzyszy, starając się ukryć objawy mojej wstydliwej dolegliwości, usłyszeliśmy hałas dobiegający z wieży Niebieskich Magów. Z okna wypadł szczuropodobny humanoid i pognał wąskimi uliczkami miasta. Chwilę później wybiegł Gravis, wrzeszcząc, że to morderca ostatniego członka ekspedycji. Po długim pościgu - i znikomym udziale strażników - udało nam się schwytać uciekiniera i doprowadzić go z powrotem do wieży. Tam, dzięki moim zdolnościom magicznym, wyciągnąłem z niego wszystko, co było warte zachodu.
Swen - tak się przedstawił - okazał się członkiem niewielkiej gildii asasynów-likantropów, działającej na zlecenie Szkarłatnej Zemsty - anarchistycznej organizacji zrzeszającej część miejscowych gnomów. Poznaliśmy również lokalizację ich kryjówki, a moi kompani natychmiast postanowili ruszyć do akcji. Baza wroga znajdowała się - o ironio - w piwnicach apteki, którą wcześniej polecił nam Gravis.
Moi towarzysze rzucili się do boju, ale ja w tym stanie ledwo trzymałem się na nogach. Nieustanne napady chichotu i dziwna lekkość w głowie sprawiły, że zacząłem poważnie martwić się o swoje zdrowie - i godność. Wycofałem się do karczmy, zamknąłem w swoim pokoju, skryłem pod grubą warstwą pierzyn, zamówiłem ciepły rosół i wysłałem Lokiego, mojego chowańca, na ów samobójczą misję. Wreszcie mógł się na coś przydać.
Ostatecznie drużyna wdarła się do bazy Szkarłatnej Zemsty. I choć wróg zdołał im się wymknąć, zdobyli mnóstwo cennych dokumentów, które przynieśli mi do karczmy. Następnego dnia, czując się już znacznie lepiej, udałem się z nimi do wieży magów. Tam wynegocjowałem pokaźną nagrodę możliwość dołączenia do agentów Niebieskich Magów dla mojej całej drużyny. Osobiście uprzejmie odmówiłem. Mam przecież znacznie większe plany niż bycie czyimś chłopcem na posyłki…

Continue reading...