Gdy tylko wróciłem do Gothy, padłem na łóżko jak kłoda. Zasnąłem szybciej, niż zdążyłem zdjąć buty. W nocy nawiedziły mnie jakieś koszmary, ale niewiele z nich pamiętam - wiem tylko, że gdy się obudziłem, byłem jeszcze bardziej roztrzęsiony niż wcześniej.
Myśli tłukły się po głowie od momentu, gdy opuściliśmy las. Zdrada Hadara, dziwaczne intrygi tych mackowatych ścierw, pojawienie się prawdziwego Hadala… Zacząłem się zastanawiać, czy to wszystko nie dzieje się tylko w moim popapranym umyśle. A wieść, że miasto może być pełne doppelgangerów, którzy czytają w myślach i czekają na okazję, by mnie dopaść? Cóż, nie poprawiała mojego nastroju.
Co gorsza, kiedy próbowałem rzucić znane mi zaklęcia, coś było nie tak. Magia, którą znałem, jakby słabła, a w zamian czułem… coś nowego. Coś obcego.
Cały dzień spędziłem więc w domu. Zaryglowałem drzwi, zabarykadowałem wrota kaplicy, pozasłaniałem szczelnie wszystkie okna na parterze - mimo podmurówki wolałem nie kusić losu. Wierni, którzy próbowali się dostać do środka, usłyszeli tyle o boskim gniewie, że pewnie będą śnili o nim do końca życia.
Sam topiłem resztki rozsądku w winie. Butelka za butelką. Jeszcze chwila i sam przestanę odróżniać paranoję od rzeczywistości…
Potrzebowałem luksusu. I to szybko.
Kupiłem sobie porządną balię, taką, w której wreszcie można się normalnie wykąpać, a nie tylko ochlapać jak bezdomny pod studnią. Do tego spory zapas dobrego jedzenia i wina. I mówiąc spory, mam na myśli naprawdę spory. Zaszyłem się w domu i postanowiłem się zrelaksować.
Zero bóstw. Zero kultów. Zero ilithidów i ich mackowatych spisków. Żadnych przygód. Żadnych cudów. Tylko ja, gorąca kąpiel i leżenie do góry brzuchem.
Tak minął mi pierwszy tydzień. Ale po czasie zaczęło mi się robić... dziwnie. Rozmawiałem trochę ze swoim chowańcem, ale partner do konwersacji to z niego taki jak z smoczej dupy trąba.
Przez chwilę rozważałem, żeby zaprosić towarzyszy, ale… po tym, jak zostawili mnie tam, w tej ciemności? Jeszcze nie byłem gotowy na ich widok. To było pierwszy raz, kiedy naprawdę otarłem się o śmierć, kiedy czułem, jak blisko byłem zasilenia jeziora animy. Wstrząsnęło mną to bardziej, niż chciałem to przed sobą przyznać.
Wtedy uderzyło mnie coś innego. Tak naprawdę nikogo tu nie znam. Nikogo, komu mógłbym zaufać. Nikogo poza Yvonell. Jedynej osobie w tym przeklętym mieście, która choć trochę jest do mnie podobna. Która nie boi się naginać zasad, jeśli tylko widzi w tym korzyść. Z takimi jak ona przynajmniej wiadomo, na czym się stoi.
Stwierdziłem, że może z nią będę w stanie porozmawiać. W końcu tylko oszust zrozumie drugiego oszusta. Zebrałem się i poszedłem do niej…