Dzień 0

Złe Gorszego Początki

by Vanir

Nazywam się Vanir i choć dziś, dzięki boskiej urodzie i nienagannym manierom, mogę uchodzić za potomka magnatów lub możnowładców, to nigdy nie poznałem swojego prawdziwego pochodzenia. Moje najwcześniejsze wspomnienia sięgają czasów spędzonych za kamiennymi murami nadmorskiego klasztoru, w którym wychowywałem się od najwcześniejszego dzieciństwa. Moi rodzice, kimkolwiek byli, porzucili mnie na progu świątyni, a poczciwi mnisi uznali to za dobry omen i przyjęli mnie pod swój dach. W końcu w moich żyłach płynie niebiańska krew - a to rzadkość w krainie, w której przyszło mi dorastać.
Tak więc już od najmłodszych lat starano się wpoić mi ideały skromności, powściągliwości i oddania bogom. Długie godziny spędzane na modlitwie, ślęczeniu nad zakurzonymi księgami czy wyśpiewywaniu pochwalnych psalmów nie były jednak tym, o czym naprawdę marzyłem. Pragnąłem wolności — chciałem się bawić, cieszyć życiem i być naprawdę wolny. Nie wyobrażałem sobie, by tak jak moi wychowawcy spędzić resztę życia zamknięty wśród kamiennych murów, surowych komnat i rozpadających się tomiszczy. Dlatego musiałem przejąć kontrolę nad własną edukacją i dzięki odrobinie kreatywności oraz podstępu opanowałem fach, który znacznie lepiej odpowiadał stylowi życia, jaki dla siebie zaplanowałem. Tak oto, po wielu latach ćwiczeń na niczego niepodejrzewających mnichach i przypadkowych podróżnych odwiedzających klasztor, kradzież kieszonkowa, oszustwo i fałszerstwo stały się dziedzinami, w których nabrałem całkiem przyzwoitej wprawy. Dodatkowo, lekcje dyplomacji - jedyne, podczas których nie zasypiałem - wrodzona umiejętność czytania ludzi oraz częste publiczne wystąpienia w trakcie wizyt ważniejszych oficjeli dopełniły mojego wykształcenia, dając mi dostęp do naprawdę szerokiego wachlarza możliwości.
Gdy nauczyłem się wszystkiego, na czym mi zależało, w noc moich szesnastych urodzin ukradkiem opuściłem klasztor, zabierając przy okazji garść kosztowności, która mnichom nie zrobiła różnicy, a mnie była niezbędna, by rozpocząć nowe życie. Od tamtej pory błąkałem się po świecie, poszukując coraz to nowych sposobów na doświadczanie wygody, luksusu i pomnażanie majątku. Żyłem wśród bardów i cyrkowców, bawiłem się na dworach magnatów i książąt, uwodziłem kobiety zarówno ze szlachty, jak i z gminu, a od czasu do czasu również co bogatszych i bardziej urodziwych mężczyzn.
Nie zawsze wszystko szło gładko, ale po ponad dekadzie wałęsania się po świecie, trafiłem wreszcie na elfi dwór, gdzie poznałem księżniczkę tak piękną i bogatą, jak naiwną. Postanowiłem więc w końcu się ustatkować i zaznać prawdziwie luksusowego życia, pozbawionego trosk i znojów zwyczajnej egzystencji. Mój doskonały plan przebiegał bez większych przeszkód. Po tygodniach zalotów, kosztownych prezentów, perfumowanych liścików i niewinnych pocałunków, nadeszła wreszcie noc naszej ostatecznej schadzki. Ale gdy wreszcie wyciągnąłem z kieszeni wspaniały pierścionek zaręczynowy, okazało się, że jednak nie wziąłem pod uwagę wszystkich okoliczności… Elfi król - niech będzie przeklęty! - był przeciwny naszemu małżeństwu, a księżniczka, zamiast z nim porozmawiać, przekonać go, postanowiła, że po prostu uciekniemy razem z kraju, a potem będziemy żyć długo i szczęśliwie jako prości, kochający się ludzie.
Tragedia! Kto w ogóle wymyśla takie rzeczy? Naczytała się romansideł, czy co!?
W jednej chwili wylegiwałem się na aksamitnym kocu pod rozgwieżdżonym niebem, z rozpaloną kochanką w ramionach. W następnej - galopowałem na złamanie karku, z moją niedoszłą żoną u boku, uciekając przed królewską łowczynią. Kilka dni w siodle - we dwoje na jednym koniu, bez kąpieli, wina ani porządnego jedzenia... Myślałem, że umrę!
Elfia wiedźma dopadła nas opodal ściany gęstego lasu. Pognałem dalej, zrzucając kochankę z siodła i puszczając jej oczko na pożegnanie - bez niej koń mógł biec znacznie szybciej. Zwierzę nie było jednak w stanie długo przedzierać się przez gęstwinę krzewów i splątanych korzeni. Zsiadłem więc i zacząłem uciekać o własnych nogach.
Łowczyni dogoniła mnie na brzegu niewielkiego leśnego jeziora. Skoczyłem w toń, licząc że stanie się cud - ale ta cholera ruszyła za mną! Gdy już czułem jej zimne dłonie zaciskające się na mojej szyi, nagle targnęło nami ostre szarpnięcie, a świat zawirował mi przed oczami. Kiedy się ocknąłem, nie byliśmy już w znanym lesie. Zamiast tego znajdowaliśmy się na brzegu podobnego jeziora, w ponurym, zatęchłym mateczniku, pełnym poczerniałych drzew o poskręcanych gałęziach i brunatnym listowiu. Niebo spowijała gęsta osnowa chmur, niemal całkowicie przysłaniając zachodzące słońce. Z każdą chwilą stawało się coraz bardziej jasne, że nie byliśmy już w lasach otaczających Grayhawk…

Continue reading...

  1. Złe Gorszego Początki
    Dzień 0
  2. Iskierka w Ciemności
    Dzień 13
  3. Nieoczekiwani Sprzymierzeńcy
    Dzień 30
  4. Polowanie na Szpikolisa
    Dzień 37
  5. Mordercze Intencje
    Dzień 39
  6. Mordercze Intencje
    Dzień 39
  7. Zniknięcie Henrego Jonesa
    Dzień 52
  8. Dzień Niepamięci
    Dzień 53
  9. Rytuał
    Dzień 66
  10. Przemyślenia o Naturze Istnienia
    Dzień 67
  11. W Potrzasku
    Dzień 68
  12. Zasłużony Odpoczynek
    Dzień 75