Przez te wszystkie popieprzone rzeczy, które się wydarzyły z jakiegoś powodu zacząłem znowu myśleć o przeszłości, o moim dzieciństwie. Wcześniej starałem się wymazać ten przykry okres z pamięci, ale teraz, z jakiegoś powodu te wspomnienia zaczynają wracać… Wciąż pamiętam go jak przez mgłę, czas spędzony w klasztorze, wśród mnichów. Czas o którym tak bardzo próbowałem zapomnieć. Dlaczego właściwie uciekłem?
Pamiętam, że wtedy - kiedy byłem jeszcze bardzo mały - miałem kogoś na kształt zmyślonego przyjaciela. Pamiętam, że bawiliśmy się razem, a on mówił mi różne rzeczy. Mówił, że jestem wyjątkowy. Że zostałem przeznaczony do ważnego celu. Że nie muszę się bać bo nigdy nie będę sam. Że on zawsze będzie przy mnie. Nie pamiętam… Nie pamiętam jego imienia…
Pewnego dnia mnisi zapytali z kim się bawię - odpowiedziałem, że z moim przyjacielem. Ich twarze pojaśniały, zaczęli dopytywać. Odpowiadałem. Wtedy oni uśmiechnęli się i zaczęli wznosić ręce ku niebu… Potem zaprowadzili mnie do komnaty. Otoczyli mnie i o czymś rozprawiali. Podnosili ręce i rzucali jakieś zaklęcia. W końcu podszedł do mnie przeor, położył mi rękę na głowie - uśmiechał się. Powiedział mi, że mam wielki dar, że mój przyjaciel to anioł. Nie rozumiałem tego wtedy. Nie rozumiem i dziś.
Wtedy wszystko się zmieniło. Czasu na zabawę było coraz mniej. Coraz więcej nauki, coraz więcej obowiązków. Ciągłe lekcje, ciągłe reprymendy, ciągła praca, praca, praca… Nie podobało mi się takie życie. Ja tylko chciałem się bawić ze swoim przyjacielem…
Pamiętam rosnącą we mnie złość, frustrację, rozpacz… Przyjaciel przychodził coraz rzadziej. W końcu w ogóle przestałem go słyszeć, ale mnisi nie przestawali. Kazali mi się więcej uczyć, więcej modlić. Samotność. Czułem się taki samotny. Przyjaciel przestał się do mnie odzywać, mnisi nie słuchali. Właśnie wtedy… Tak, wtedy postanowiłem, że ucieknę. Że odbiorę stracone lata z nawiązką. Tam za murami będę się mógł wreszcie bawić…
Lata mijały, a ja wciąż byłem samotny. Stało się to dla mnie taką normą. W końcu przestałem to nawet zauważać. Wykorzystywałem i odtrącałem każdego kto okazał mi jakiekolwiek uczucie. Przecież na to zasługiwali - byli słabi, naiwni. Towarzysze są tylko środkiem do osiągnięcia celu. Laleczkami. Pionkami, które można na koniec wyrzucić, poświęcić… To przecież było oczywiste. Albo oni, albo ja!
A jednak kiedy powiedziałem prawdę o Hadalu, kiedy po raz pierwszy od nie wiem jak dawna nie musiałem kłamać - poczułem się dobrze... Nawet mimo tego, że zrobiłem to z czystego pragmatyzmu. Czułem się dobrze. Bardzo dobrze! Tak jakby jakiś wielki ciężar spadł mi z serca… Jakbym wreszcie mógł komuś zaufać…
O czym ja kurwa właściwie myśle!? Nic się nie zmieniło! Albo wespnę się po trupach na szczyt, albo Hadar zeżre moją duszę! Nie ma miejsca na sentymenty! Nie ma miejsca na jakąś pierdoloną przyjaźń i bieganie wokół ogniska trzymając się za ręce…
Czuję, że tracę kontrolę! Jestem w potrzasku! Tonę! Wszystko dzieje się za szybko! Jeśli tak dalej pójdzie Hadard dostanie to czego chcę zanim będę gotowy - a wtedy będzie po mnie… Powinienem myśleć jak się wyrwać! Jak odwrócić sytuację na swoją korzyść! Jak znów być na górzę! Powinienem… - tylko kurwa dlaczego nie mogę przestać myśleć o pierdolonej przeszłości!? Dlaczego nie mogę przestać myśleć, że to nie ON przestał mówić, tylko to JA przestałem go słuchać…